#4. Jeszcze jeden świt

jeszcze jeden świt

Stanęła na środku drogi. Chciała tak stać i czekać na śmierć… „Dlaczego”? – powtarzał. – „Dlaczego”? Nie wierzyła w żaden świt.

Nagle rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Vanessa leżała nieruchomo na łóżku. Nie miała zamiaru z nikim rozmawiać. Chciała zostać sama. Po chwili telefon przestał dzwonić, a ktoś zaczął pukać do drzwi. Leżała. Miała nadzieję, że nieznany przybysz zaraz da spokój
i sobie pójdzie. Jednak był bardziej uparty niż myślała. Po chwili pukanie ucichło.

Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Zamarła. Wstała z łóżka i przeszła na palcach do drzwi od pokoju i delikatnie popchnęła je do przodu. Ku wielkiemu zdumieniu zobaczyła nie, kogo innego jak własnych rodziców. Ich wyraz twarzy mówił, że są naprawdę wściekli. Ich obecność była czymś, czego najmniej się spodziewała. Po chwili zaczęli się na nią wydzierać, że marnuje swoje życie na siedzeniu w tym mieszkaniu, że zachowała się jak tchórz, uciekając od ludzi i ukrywając się w tym miejscu. Matka zaczęła proponować adwokata i sąd, który raz na zawsze rozwiązałby sprawę brukowców. Nakazywała jej powrót na wybieg. Proponowała, że razem z ojcem zaskarżą ludzi, którzy jej szkodzą i udowodnią światu, że było zupełnie inaczej, byle tylko uratować jej reputację i oczyścić z plotek.

Vanessa zatkała uszy. Nie miała najmniejszej ochoty tego słuchać. Miała ich serdecznie dość i chciała, aby natychmiast stąd wyszli. Powiedziała tylko : ,,Wynoście się stąd”, a wszystko nagle ucichło. Chyba zrozumieli, bo natychmiast wyszli z mieszkania. Zamknęła za nimi drzwi. Nienawiść przepełniała jej serce. Nienawidziła ich, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego.

Następnego dnia zbudziło ją głośne pukanie do drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, że to rodzice, dlatego bardzo się oburzyła. Wstała z łóżka, podeszła do drzwi i z wściekłością je otworzyła. Już miała powiedzieć coś obraźliwego, gdy nagle okazało się, ze to wcale nie oni tylko jakiś mężczyzna ubrany w elegancki, czarny garnitur i czarne spodnie, trzymający
w rękach czarną teczkę. Spojrzał na nią i powiedział:

– Dzień dobry!

– Dzień dobry!- odpowiedziała z lekkim wahaniem i oburzeniem, że jakiś klaun bezprawnie nachodzi ją i narusza jej osobistą przestrzeń.

– Nazywam się Stefan Szymański. Jestem miejscowym komornikiem i mam zaszczyt poinformować panią, że jeżeli do końca tygodnia nie opłaci pani mieszkania to niestety będziemy je musieli odebrać. Życzę miłego dnia. Do widzenia! – odszedł tak szybko jak się zjawił.

Patrzyła jak idzie ulicą, aż zniknął za rogiem. Była tak odłączona od świata, że zapomniała, że w tym tygodniu kończył się termin wpłaty. Poszła do pokoju i wyjęła z czarnej torebki portfel, w której miała schowane swoje oszczędności. Okazało się, że są w niej same drobne monety. Było ich zbyt mało, by móc opłacić mieszkanie. Wydała już wszystko, co ze sobą wzięła. Westchnęła. Musiała albo znaleźć pracę albo nie zapłacić i zostać wyrzucona na bruk. Nie wiedziała, co robić. Wiedziała jedynie, że nie może się tak po prostu pojawić w mieście, dlatego branie pieniędzy od rodziców nie wchodziło w grę. Gdy upadła, coś tchnęło ją, żeby znaleźć miejsce, w którym będzie się mogła zaszyć, ale nie planowała niczego dalej. Jej plan skończył się wraz z zapłaceniem za wynajem.

Wyszła przed dom i usiadła na drewnianej ławce pod ścianą. Zamknęła oczy. Nigdy nie podejrzewała, że kiedykolwiek w życiu się tak bardzo stoczy. Zawsze widziała swoją twarz w złotej aurze, pośród tłumów, który by ją uwielbiał. Idealny porządek został zachwiany,
a wraz z nim wszystko się zapadło. Już nie panowała ani nad sobą ani nad swoimi dziwnymi czułościami. Ster wypadł z jej rąk. Spędzała dnie w tandetnym mieszkaniu, bez stylu i godnego wyposażenia. To ją porażało, ale nie tak bardzo jak dawniej. Gdyby to stało się za czasów jej świetności, zwymiotowałaby po przekroczeniu tego progu. Nie była przystosowana do takich warunków.

Nagle usłyszała niedaleko czyjeś kroki, zakłócające jej ciszę i spokój.  Gwałtownie otworzyła oczy i spojrzała w miejsce, skąd dochodziły. Zobaczyła wysokiego i szczupłego chłopaka, idącego w jej kierunku. Zatrzymał się zaraz przed nią. Miał jasne włosy i niebieskie oczy. Ubrany był w granatowy T-shirt i dżinsy. Wyglądał jak zwyczajny, przeciętny mieszczuch. Jak biedak, który nie ma niczego do zaoferowania. Kolejna osoba, należąca do plebsu, ponieważ teraz tylko na takie towarzystwo było ją teraz stać. Mężczyzna miał, przewieszoną przez bark brązową torbę, a w ręce trzymał egzemplarz gazety. Nie poruszał się z gracją ani stylem, bo nie miał o nich najmniejszego pojęcia.

– Cześć!- przywitał się przyjaźnie.

Nie odpowiedziała. Po chwili podsunął jej pod nos czasopismo. Siedziała nieruchomo.

– Weź. To dzisiejsza gazeta. Polecam – powiedział z uśmiechem.

Promieniał jak idiota, cieszący się jak głupi do sera.

– Nie mam pieniędzy – odpowiedziała Vanessa z nadzieją, że się odczepi i sobie pójdzie. Jednak on nalegał.

– Nie szkodzi, weź.

Ciągle stał w tym samym miejscu. Miała wrażenie, jakby te kilka sekund tego dziwnego spotkania, ciągło się w nieskończoność. Była zmęczona, więc zrezygnowana wzięła egzemplarz, który jej podawał.

– To, co tu piszą to jedne, wielkie brednie, ale dla zabicia czasu, czemu nie? – wyszczerzył się, jak dzieciak.

Vanessa nawet nie spojrzała na gazetę.

– Wiesz to dziwne, bo ta dziewczyna na okładce wygląda zupełnie jak ty – powiedział, czujnie się jej przyglądając.

To prawda, to była ona. Myślała, że sprawę z gazetami ma już za sobą. Jednak to był dopiero początek. Przekładała strony gazety drżącymi rękami.

-Chyba, że to naprawdę ty? – ponowił próbę rozmowy.

Vanessa milczała, jak grób. Oczy już szkliły się jej od, zbierających się w nich łez.

– Czy coś się stało? – zapytał ciemnowłosy przybysz.

Spojrzała na niego. Okazało się, że już od dłuższego czasu się jej przyglądał i ani na moment nie tracił kontaktu wzrokowego.

-Czego chcesz? – odburknęła w jego stronę.

Nie mogła się doczekać, kiedy w końcu się od niego uwolni. Czuła, że jest bardzo natrętny. Mieszał się w nie swoje sprawy, co zupełnie się jej nie podobało. Działało to na jego niekorzyść.

– To prawda? Ta dziewczyna na okładce to ty? – brnął dalej w swoją beznadziejną grę.

Nie odpowiadała.

– Przykro mi…

Popatrzyła na niego. Dosięgnęła jego wzroku. Nawiązała kontakt wzrokowy. Postarała się przeszyć go oczami, pałającymi nienawiścią. Nawet, jeśli go to dotknęło, nie dał tego po sobie poznać. Nie zmienił ani spojrzenia ani swojej postawy. Vanessę natomiast coś we wnętrzu okropnie zakłuło. To świadomość, że nie ma już nad nikim ani niczym władzy.

-Dlaczego myślisz, że to ja?! To nie jestem ja, rozumiesz?! – wstała z ławki i wbiegła do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi.

Wskoczyła do łóżka. Przestała nad sobą panować. Zaczęła płakać w poduszkę jak małe dziecko. Widział jej łzy. Czuła się upokorzona i zrozpaczona.

Pod koniec tygodnia do mieszkania zawitał komornik. Najpierw podał jej jakieś papiery do podpisania, a potem kazał jej się wyprowadzić. Z trudem opanowując łzy zabrała swoje buty i torebkę, i opuściła mieszkanie. To był cały jej dobytek. Szła boso, trzymając w jednej ręce szpilki. Gdy była już daleko od mieszkania usiadła na trawie i zaczęła płakać. Nienawidziła swojego życia. Nie wiedziała, co ma robić i u kogo szukać schronienia. Rodzice już nie byli częścią jej świata, tak jak jej luksusowi przyjaciele. Zdała sobie teraz sprawę, że każda z nich zawsze jej zazdrościła i życzyła jak najgorzej, więc nie miała nikogo. Dla niej życie już nie istniało. W tej innej rzeczywistości, miała wszystko. Natomiast w obecnym świecie nie potrafiła funkcjonować. Był dla niej obcy. Żyli w nim śmieszni ludzie, którym wystarczała brzydka, stara kanapa i meble jak z prehistorii. Według niej tak nie da się funkcjonować. Straciła wszelką wolę do życia. Nie miała już, po co żyć. Była zagubiona w wielkim
i niebezpiecznym dla niej świecie. Już nie było planu ani nawet wyjścia.

Po chwili stanęła na środku drogi. Chciała tak stać i czekać na śmierć… Tylko tyle jej zostało. Musiała zakończyć wszystko raz na zawsze i porządnie. W oddali zobaczyła już samochód. Był coraz bliżej. Kierowca jechał rozpędzony, więc liczyła na to, że zginie na miejscu,
że kierowca zauważy ją zbyt późno, żeby móc coś zrobić. Zamknęła oczy i czekała na swój koniec, gdy nagle jakaś siła zwaliła ja z nóg, kawałek dalej. Upadek zabolał. Ze swojej lewej strony słyszała silnik, przejeżdżającego samolotu, ale jej nie było już na ulicy. Otworzyła oczy i spojrzała centralnie w oczy ciemnowłosego chłopaka, roznoszącego gazety. Z trudem powstrzymała swój okrzyk przerażenia. Leżał na niej. Czuła jak ciężar jego ciała, przygniata jej nogi i brzuch.

– Dlaczego? – zapytał. 

(Ciąg dalszy nastąpi…)

Jeśli spodobał Ci się mój artykuł zapraszam na wirtualną kawę. Twoje wsparcie doda mi energii do dalszego działania i pomoże utrzymać bloga. Dziękuję 🙂

 

Exit mobile version