#3. Niewypowiedziane

niewypowiedziane

Leżenie z otwartymi oczami nie jest najlepszym pomysłem, ale właśnie to zrobiłam, zanim wylądowałam na domówce Marcina. Szorty, luźny top, szminka i prawie wmieszałam się w tłum. Ludzi było zdecydowanie za dużo, ale mogłam się tego spodziewać po spragnionym towarzystwa Marcinie. Ledwie przekroczyłam próg, a już podszedł do mnie z butelką tatry. Nietrudno zauważyć, że to jego ulubione piwo.

-Wchodź dalej. Dopiero zaczynamy beer ponga – szturcha mnie w ramię z głupkowatym uśmiechem.

Przepycham się między ludźmi i dołączam do grupki stojącej przy podłużnym stole. Tam już stoją rozstawione czerwone kubeczki. Zasady są proste. Ten, kto trafi piłeczką pingpongową w kubek – pije.

Moja celność jest średnia, co da się szybko zauważyć. Inni piją, a ja dalej usiłuję trafić w ten mały otwór, ale nic straconego. Marcin ma w chłodni tyle piwa, że chodzi i rozdaje. Oczywiście, póki jest w stanie. Już zaczyna się zataczać przy stawianiu kroków.

Robi się coraz cieplej. Ludzie odchodzą od beer ponga i zaczynają tańczyć. Muzyka leci z głośników. Czuję, jak po mim dekolcie spływają kropelki potu, choć nie wypiłam za wiele. Żołądek podchodzi mi już do gardła. Muszę udawać, że się dobrze bawię, żeby nikt nie miał wątpliwości, po co tu przyszłam.

Chcę zabić czas.

Udaje mi się. Bez patrzenia w zegarek. Upływa minuta za minutą… Zamykam oczy. Choć to dziwne, bo z głośnika lecą dyskotekowe, a nie nostalgiczne hity. Czuję, że to moment, w którym muszę się wyłączyć…

Nie wiem, czy na chwilę nie zasnęłam. W mojej głowie jest luka. Siedzę na sofie, a tam grupa wstawionych ludzi gra w karty. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jestem tam jak powietrze. Przecieram powieki i właściwie nie wiem, co dalej. Przez okno widać już pierwsze przejaśnienia. To mój sygnał – ,,wracaj do domu”. Podnoszę się niemrawo i bez pożegnania idę w stronę drzwi. Naciskam na klamkę. Dobrze, że nie ma zabezpieczeń, bo gospodarz imprezy zasnął na krześle. W szybie odbija się moja zmęczona twarz. Oczy mam czarne od rozmazanego tuszu. Włosy rozczochrane. Zamykam za sobą drzwi i idę jak takie sto nieszczęść przez wieś. Obejmuję się zziębnięta rękami. Zmęczenie daje się we znaki. Nogi mam jak z waty. Wyczuwam je tylko w momencie stawiania kroku.

*****

Nagły sygnał karetki na sygnale – tyle wystarczy, by mną potrząsnąć i wrócić do żywych. Uciekam z drogi, bo zorientowałam się, że idę jej środkiem. Kilka sekund później ambulans przejeżdża mi prawie przed nosem. Od jego widoku robi mi się niedobrze. Tak jest od wypadku rodziców.

Nie myśl o tym. Nie myśl.

Po chwili zatrzymuję się kilka metrów przed domem, a krew odpływa mi z twarzy. Nie mogę się ruszyć ani wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nieobecnym wzrokiem patrzę, jak czerwone światła karetki odbijają się od ścian naszego domu. Tak musiał wyglądać asfalt, gdy zabierali rodziców. Tamtego dnia moje serce przestało bić.

Odzyskuję czucie w nogach i oddech, w chwili gdy ambulans odjeżdża sprzed domu. Wydaję z siebie tłumiony ryk i biegnę ile tchu, by ją zatrzymać. Nikt nie musi nic mówić. Wiem, że moja… babcia… jest w środku. Zabierają ją. Odjeżdża w karetce na sygnale. Sama… Przełykam szybko powietrze. Tracę ją sprzed oczu. Tracę ją. Tracę…

To była tylko chwila. Wyszłam na chwilę. Miałam wracać.

-Nie umieraj! Nie umieraj! Nie umieraj, słyszysz?!

Potykam się na chodniku. Czuję, jak z rozbitego kolana wypływa krew. Walczę, żeby złapać oddech. Wspieram się na rękach, żeby wstać i upadam z powrotem.

Muszę do niej iść. Muszę być z nią.  Świat wiruje wokół mnie. Zaraz puszczę pawia.

-Pati?

Jego postać wyrasta mi przed oczami. Przyszedł. I patrzy na moją nędzę. Cześć, to ja. Chcę umrzeć.

-Musisz wstać – Maciek bierze mnie pod pachy i próbuje postawić na nogi. Tonę we własnych łzach… – Widziałem karetkę. To była twoja babcia? – Milczę. Nic do mnie nie dociera. Znowu szumi mi w uszach.  – Mam skuter. Pojedziemy do niej – Nie odzywam się.

Chłopak obejmuje mnie obiema rękami i bierze na ręce. Następnie niesie w kierunku czarnej maszyny. Sadza mnie z tyłu i kładzie moje dłonie wokół swojej talii. Potem odpala. Kilka minut później zamyka moją dłoń w uścisku i prowadzi do szpitala. Rozmawia z jakąś lekarką. Patrzą na mnie, a ja wstrzymuję oddech. Dopiero po chwili widzę jej pomarszczoną twarz za szybą i mogę wypuścić z siebie całe nagromadzone powietrze.

-To był atak serca. Teraz jest dobrze – mówi spokojnym głosem. Takim kojącym i ciepłym jak morze gorącej wody. – Niedługo wrócicie do domu.

Niedługo wrócicie do domu – słyszę w swojej głowie i powtarzam. Czuję wodę na i pod powiekami, na policzkach i brodzie. Płaczę, przełykając słone łzy. Dotykam szyby, za którą leży.

Maciek mnie przytula, a ja ściskam go mocniej. Wtedy babcia otwiera oczy.

Exit mobile version