Może gdyby nie ten pieprzony wypadek moje życie byłoby inne?
Po każdej imprezie wślizguję się do domu tylnym wejściem. Babcia jeszcze nigdy mnie nie przyłapała. Ma tak twardy sen, że nawet myszka by jej nie zbudziła. Jesteśmy tylko we dwie. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym, jadąc na ślub najlepszego przyjaciela. Wjechała w nich ciężarówka. Nawet nie pamiętam, jakie były ich ostatnie słowa. To było kilka lat temu.
-Golnij sobie – Marcin podstawia mi pod nos butelkę tatry. Weszliśmy tak głęboko w krzaki, że żaden nauczyciel nas nie zobaczy. Picie na terenie szkoły jest zakazane. Podobnie jak stawianie się na lekcjach w stanie nietrzeźwym. Zresztą kto powiedział, że wrócimy na zajęcia?
Dlaczego nikt nie rozumie pustki, którą mam w środku?
Tak jest codziennie. Wiem, że robię źle, że moje życie zmierza w złym kierunku, ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Zamiast tego chcę to wyłączyć. Wlać w siebie butelkę piwa i odpalić fajkę. Nienawidzę tego. Za każdym razem walczę, by nie zwymiotować.
-Pati?
Zza drzewa wyłania się znajomy brunet. Moja moralność. Łazi za mną, odkąd pamiętam. Mówi, że mi pomoże, żebym z nim porozmawiała.
-A ten tu czego? Zaprosiłaś go? – Kręcę głową. Marcin nie wygląda na przekonanego. Rozzłościłam go. Uważa, że to moja sprawka.
Nie chcę nawet patrzeć na bruneta, a on podchodzi bliżej.
-Spieprzaj stąd kujonie – Marcin walczy ze sobą, żeby mu nie przywalić z liścia. – Wracaj do klasy – obejmuje mnie ramieniem.
Czuję jego spoconą dłoń na talii. Wiedziałam, że prędzej czy później zacznie się do mnie zalecać. Pójście z dziewczyną na fajkę, piwo? To dobra okazja, by chcieć czegoś w zamian.
Jego dłoń opada niżej, zahaczając o mój tyłek.
-Jesteś więcej warta – przełykam ślinę.
-Coś ty powiedział? – duma Marcina została nadszarpnięta.
Czekam, aż Maciek da spokój i stąd pójdzie. Nie chcę, żeby doszło do bójki. Brunet przenika mnie swoim wzrokiem. Patrzy tak intensywnie, że mam ochotę się rozbeczeć. Marzę, by ktoś mnie przytulił. I nie mam na myśli Marcina. Pragnę poczuć ciepło. Uginają się pode mną nogi. Ale jeszcze stoję.
-Chcę ci pomóc – mówi tak cicho, że tylko ja mogę go usłyszeć. Wreszcie… idzie. Ale nie jest mi z tego powodu lżej.
Chcę tylko ciepła.
Marcin rechocze. Uważa, że spławił Maćka, ale on sam odszedł. A raczej czeka, aż zrobię ruch w jego stronę i zostawię ten cały syf za sobą. Nie wiem, skąd wie, że się sypię, ale… wie. Inaczej nie mówiłby, że chce mi pomóc. Możliwe, że… mnie… rozumie? Gdybym mu powiedziała… to może wtedy?
Chcę, tylko żeby ktoś powiedział, że rozumie.
-O ku*…
Mrugam oczami i podążam za jego wzrokiem. Tylko nie to. Tylko nie to. W naszą stronę idzie nauczyciel. Nie ma mowy, że nas nie zauważył. Musiał widzieć jak pijemy, zanim Marcin wrzucił butelkę do plecaka.
-Wiejemy – syczy, przedzierając się przez krzaki.
Próbuję nadążyć za jego tempem. Niedużo dzieli nas od parkowej ścieżki. Wtedy będziemy mogli pobiec daleko stąd, jakby nic się nie wydarzyło.
Jeśli babcia się dowie… Nie chcę nawet o tym myśleć. Nie wytrzymałaby tego. Mamy tylko siebie.
-Widzimy się na imprezie? – kiwam głową. To nasze pożegnanie.
Marcin znika mi z oczu za zakrętem. Ja biegnę w przeciwną stronę.
*****
Przebieram stopami po skałach. Nad rzeką jest ciszej niż zwykle. Tylko ptaki przelatują w rzędach po niebie, a czasem wyławiają z wody ryby. Jestem tu. Z daleka od ludzi. Tym bardziej od wścibskich nauczycieli, którzy siedzą mi na karku.
Jestem sama.
Przecieram twarz wodą. Kij z tym że się rozmarzę. Głupia myślę, że to pomoże mi pokonać ból. I dobrze. Co innego mi zostało?
-Zajęłaś moje miejsce.
Powoli przekręcam głowę. Ktoś wie o tym miejscu tyle, co ja. Powstrzymuję myśl, żeby wziąć nogi za pas, nim obcy zdąży mi się przyjrzeć i… patrzę mu w twarz.
– Maciek? – szepczę zdumiona sama do siebie.
Spodziewałabym się każdego tylko nie jego. Myślałam, że jest kujonem zapatrzonym w książki i nie opuszcza zajęć. Jak to możliwe, że lekcje trwają, a on siedzi nad rzeką? Co tutaj robi?
-Łowisz ryby? – dukam.
Wygląda na trochę mniej zaskoczonego moim widokiem, a mimo to nic nie mówi. Ja powiedziałam do niego aż dwa słowa. To chyba mój rekord.
-A ty?
Wygląda na mniej miłego niż ostatnio. Marszczę brwi. Próbuję go zrozumieć. Nie podoba mi się to, że zmienił ton. Myślałam, że… Właściwie sama nie wiem.
-To ty za mną łazisz – rzucam, naśladując jego obojętność. Nie zamierzam mu nic powiedzieć, dopóki nie odpowie na moje pytanie. On pierwszy.
Wzrusza ramionami. Widzę, że zaraz coś powie. Tylko długo się z tym zbiera.
-Potrzebowałem spokoju… Gdzie twój chłopak? – mówi obojętnie.
-Nie mam chłopaka – rzucam urażona. Przełykam gulę w gardle. Czuję się upokorzona i złamana.
-Inaczej to wyglądało.
Zaciskam ręce w pięści. Wcale nie jestem spokojna. Nie wiem, czy zaraz nie wybuchnę. Robię kilka kroków w tył. Czuję, że muszę już iść, ale nie jestem w stanie się do tego zebrać.
-Muszę iść – dukam i odwracam się do niego plecami, zanim zdąży zauważyć moją żałosną minę.
Rusz się. Proszę, idź.
Nogi mam jak patyczki. Poruszam nimi szybko z zaciśniętymi rękami, choć wcale ich nie czuję. Nie słyszę, czy Maciek coś jeszcze mówi. Wszystko zagłusza głośny stukot mojego serca. Pokonuję kamienie i biegnę. Wszystko jedno jak wiele kilometrów mam do domu.
Potykam się w naszym ogródku. Tym razem mocno przeholowałam. Jestem dobra w robieniu kilometrów, ale nie aż tak… Chwilę leżę na trawniku. Czekam, aż znów odzyskam sprawność w nogach. Później wlokę się do domu tylnymi drzwiami i przemykam niewidoczna do swojego pokoju. Tam siadam na łóżku, naprzeciwko podłużnego lustra. Wypuszczam głośniej powietrze. Mimowolnie patrzę na swoje żałosne odbicie. Szkoda komentarza. Zamykam oczy, żeby się od niego uwolnić, ale… to nie działa. Zamiast tego widzę przenikające mnie oczy Maćka. Mrugam, zanim ten obraz całkiem mnie pochłonie.